XIV Małopolski Piknik Lotniczy przeszedł do historii. Był inny niż poprzednie poprzez zmianę formuły pokazów i… brak samolotów na płycie postojowej, bez których było pusto i sennie.
Bez roześmianych twarzy pilotów, po zakończonym pokazie kłaniających się publiczności. Jurgisa Kairysa i całej plejady arcymistrzów latania, którzy choć przez chwilę byli na wyciągniecie ręki wdzięcznej, krakowskiej publiczności. I cóż, że pokazy były podobno takie same. Nie! Nie były! Samoloty nie schodziły poniżej nakazanego przez ULC poziomu pokazu, bo nie było fazy startu i lądowania. Muzeum wróciło do swej funkcji polegającej na ekspozycji statycznej sprzętu latającego. A główni bohaterowie spektaklu, na lotnisku w Pobiedniku Wielkim oczekiwali na swą kolejkę startu, szczelnie odgrodzeni od publiczności. Bo na Pobiednik wejścia nie było…
Dla mnie jednak ten Piknik był szczególny. Doczekałem bowiem chwili, która myślałem, że nie nadejdzie. Oto bowiem ja – chłopak z Wieczystej – miałem zaszczyt i ogromną przyjemność wykonać na moim ukochanym lotnisku dwa skoki spadochronowe w ramach pokazu! 🙂
Latałem tu pokazowo na paralotni z napędem, samolotem i balonem, ale nigdy na nie nie skoczyłem… Czuję więc ogromne spełnienie. Coś się wypełniło od czasu, gdy jako mały chłopiec biegałem po nieczynnym już lotnisku za modelami. Moje koło lotniczego życia się zamknęło… Oczywiście nie zamierzam zakończyć latania, ale obawiam się, że to był mój ostatni pokaz na najstarszym lotnisku Rzeczypospolitej. Na moich ukochanych Rakowicach, na których niepodzielnie panuje „genius loci”.
P.S. Składam ogromne podziękowania ludziom, którzy z pełnym zaangażowaniem i oddaniem pracowali ciężko, żeby ten piknik mógł się odbyć. Bez Was by się nie udało 🙂 Dziękuję również moim kompanom po fachu. Jesteście świetną ekipą 🙂 A niezawodnemu Stanisławowi Guzikowi dziękuję za zdjęcia 🙂